W (nieczytelne) rozgardiaszu
dni wciąż takich samych
ponurych i bezbarwnych
jak skazańców twarze
pędzę swój nędzny żywot
niczym zarażony
na wyspie trędowatych
i nawet nie marzę
wokoło ludzie obcy
bezmyślni nieczuli
a każda twarz taka zimna
i taka daleka
że chodząc ulicami
wśród gwarnego tłumu
choć bym chciał nie mogę
napotkać człowieka
w Warszawie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz